Lirene intensywna regeneracja balsam do ciała

Hej! Jak idą Wam przygotowania do świąt? :) Już rozpoczęte? Ja przez ostatni tydzień nie miałam na nic czasu, a dopiero od poniedziałku zaczynam wielkie świąteczne sprzątanie, podejrzewam, że nie będę miała czasu żeby się podrapać... A do tego wszystkiego łapie mnie jakieś choróbsko... 

Dzisiejszy post będzie na temat balsamu do ciała firmy Lirene. 


Baaardzo duże, mega wydajne opakowanie 400 ml. Czerwono - zielona butla. Od razu powiem, że będzie to recenzja pozytywna. Balsam przeznaczony jest do skóry suchej i szorstkiej. Ja takowej nie mam, ale zimą preferuję mocniejsze nawilżenie. Konsystencja jest bardzo fajna, lekka, delikatna. Jakby mleczko do demakijażu. Rozsmarowuje się przyjemnie na skórze i zostawia delikatny, przyjemny zapach. 


Z takiej wydawałoby się małej ilości balsamu jest go sporo do rozsmarowania: 


Balsam potrzebuje trochę czasu na wchłonięcie. Używam go głównie wieczorem, a jeśli robię to rano to czekam, aby zdążył się dobrze wchłonąć, bo bardzo nie lubię efektu lepienia się ubrania do ciała. Niestety taki może wystąpić w przypadku tego balsamu, co nie znaczy, że wchłania się on nie wiadomo jak długo. Zapach na skórze utrzymuje się jakiś czas, oczywiście nie cały dzień, ale jest delikatny, nienachalny i nie kłóci się z perfumami. 


Zgadzam się z tym co jest napisane powyżej. Balsam bardzo fajnie odżywia skórę. Staje się delikatna i wygładzona. 


Regeneracja, odżywienie, wygładzenie, miękkość - zgadzam się z tym. Ja balsamu używam w sumie codziennie, więc nie oczekuję bardzo trwałego nawilżenia, ale on daje trwały efekt nawilżenia. Regularnie stosowany radzi sobie SUPER.


Dla tych którzy lubią czytać składy, znają się na tym trochę lepiej:


Balsam ogólnie oceniam bardzo dobrze, jeśli już znajdę jakąś wadę to nie zniechęca mnie do zakupu tego balsamu ponownie - odżywia i nawilża - swoje zadanie spełnia idealnie.

+odżywia,
+nawilża,
+wygładza,
+ładnie pachnie
+duża pojemność - super wydajność,
+trwały efekt nawilżenia. 
+cena,
+dostępność.

-trzeba uważać z ilością, jeśli używamy go na dzień, bo może dość długo się wchłaniać - ale to chyba dotyczy każdego balsamu.

Ocena: 

Mikołajkowy manicure

Hej! :)
Jaka u Was pogoda? Bo u mnie było ładnie i biało, a teraz staje się szaro buro. Sporo śniegu stopniało i zrobiła się plucha. Mikołajki były wietrzne i śnieżne. Spędziłam je z Ukochanym na koncercie.
Mamy teraz czas oczekiwania na święta. Już po mikołajkach, ale myślę, że taki manicure będzie jak najbardziej na miejscu w tym grudniowym czasie. Nie jestem profesjonalną kosmetyczką, manicurzystką - do niej mi daaaleko, ale chce Wam dać pomysł, inspirację. Może znajdziecie chwilę dla swoich paznokci i wykonacie ten wcale nie, aż tak trudny manicure. Raz wyjdzie lepiej, raz gorzej, ale grunt to się starać ;) Do roboty! :)


1. Pierwszy krok jaki zrobiłam to pomalowanie paznokci bazą. Ja użyłam lakieru z Rimmela z Lycrą, bo jest super trwały i jasny. Doskonale nadaje się jako baza.


2. Wszystkie paznokcie z wyjątkiem tego na palcu serdecznym maluję czerwonym lakierem.


3. Białym lakierem malujemy trochę mniej niż połowę paznokcia. Granica między bazą a białym lakierem nie musi być równa, aby "broda" naszego mikołaja wyglądała naturalniej :) nad tym robimy dwie białe kropeczki, np końcówką wsuwki do włosów, takiej która ma kulkę na końcu. Ma to wyglądać mniej więcej tak jak na zdjęciu poniżej:


4. Następnie przy samej skórce rysujemy kreskę, delikatny łuk czerwonym lakierem. najlepiej takim cienkim pędzelkiem do zdobienia lub po prostu tą samą co poprzednio wsuwką wykropkować linię - ja tak zrobiłam.


5. Należy poczekać, aż lakiery wyschną, a potem pod ostatnio narysowaną czerwoną linią wykropkować kolejną - białą. Najlepiej żeby tutaj już było widać, że są to kropki. Ma to być puszek przy czapce, więc fajnie jeśli ma taki kropkowy, nieregularny kształt.


6. Później znów używamy czerwonego lakieru. Rysujemy nim kreskę na białej części paznokcia, możemy znowu użyć wsuwki.


7. Ostatnia część - wykańczająca naszego Mikołajka to na białych kropkach narysować mniejsze czarne kropeczki - źrenice. Oczywiście wsuwka w ruch i delikatnie aby czarne kropki były mniejsze niż te białe, które mają być tłem dla tych czarnych. :)


Ja taki manicure robiłam pierwszy raz, jak widać nie jestem jakoś specjalnie utalentowana, ale na paznokciu przy codziennych czynnościach taki Mikołajek wygląda fajnie i ciekawie. Spróbujcie ;) Oczywiście możecie się zainspirować i wymyślać swoje wersję.




HAUL AVON

Spadł wczoraj pierwszy śnieg, przynajmniej u mnie :) Mała warstwa białego puchu nie utrzymała się zbyt długo bo dzisiaj rano nie było znaku. 
Przechodząc do tematu. Zrobiłam kolejne zamówienie w Avonie. Moja kolekcja kosmetyków powiększyła się o kilka rzeczy. 


1. Zapewne pierwsze co przyciągnęło Waszą uwagę to to piękne ozdobne pudełeczko. Nic dziwnego w końcu jesteśmy kobietami, a takie słodkie, urocze i ładne rzeczy ciągną jak magnes. Przynajmniej mnie przyciągnęło.. :) Ale przejdźmy do zawartości pudełeczka. 


W nim znajdziemy dwie rzeczy z tej samej linii zapachowej: krem do ciała i perfumy. 


Krem w ładnym opakowaniu, łatwo wyczuwalnym zapachem, ale nie jest on mocny czy duszący. Nie jestem dobra w opisywaniu zapachów, ale gdybym miała opisać jak ja go czuje to jest to on kwiatowy. Powiedziałabym, że taki zapach czystości, świeżości, może wiecie o co mi chodzi :) Przy tym jest bardzo ładny, jak dla mnie delikatnie lawendowy, ale mogę się mylić, bo jak już mówiłam nie umiem opisywać zapachów, ale wiem, że bardzo mi on odpowiada i cieszę się na samą myśl o jego używaniu. 


Perfumy o takim samym zapachu jak krem. Kupiłam z myślą o perfumach do biegania po mieście, na co dzień. Szkoda mi po prostu pieniędzy, żeby codziennie używać perfum za 100 czy 200 zł. Opakowanie perfumy + krem kupiłam w baaardzo atrakcyjnej cenie, o wiele niższej niż jakbym miała kupować te produkty osobno i bez promocji. Za zestaw dałam jedynie 30 zł - Avon ma super okazje na święta :)


2. Zakupiłam również 2 kredki.
Pierwsza czarna, z błyszczącymi drobinkami. Idealna do wieczornych makijaży, błysk zimą zawsze fajnie wygląda, więc na dzień też się nada :) Kredka jest miękka i wysuwana, a ja lubię te kredki, których nie trzeba temperować. Na opakowaniu ładnie mieniący się napis - lubię takie drobiazgi, wprawiają w fajny świąteczno-sylwestrowy nastrój.


Druga kredka jest brązowa - przeznaczona do brwi. Była także taka w kolorze czarnym, ale pomyślałam, że może okazać się zbyt ciemna. Już użyłam już tej kredki i stwierdzam, że jest bardzo fajna chociaż ten kolor... wciąż nie taki jaki być powinien. Jest wręcz zbyt brązowy, nienaturalnie brązowy, nie pasuje do końca do moich brwi o kolorze zgaszonego brązu. Ale jak się kredkę dobrze rozetrze to nie widać tego tak bardzo. Również wykręcana. 


Ostatnią już rzeczą jest eye liner. Nigdy nie miałam linera w pisaku, bo jakoś mnie ta forma nie przekonywała. Skusiłam się pierwszy raz... i chyba ostatni. Koleżanka powiedziała, że ona go ma i że jest zadowolona, bo ona nie potrafi rysować kresek, stwierdziła, że linerem w pisaku rysuje się je o wiele łatwiej, poza tym ma on mocno czarny kolor. Zamówiłam. Pierwsze wrażenie - jak robiłam zdj na bloga - WOW. 


Robiłam dla Was swatche na dłoni. Jak zobaczycie niżej na zdjęciu można robić nim kreski różnych długości, poza tym kolor jest na prawdę bardzo intensywny... 


Jego główną wadę zauważyłam następnego dnia kiedy rano wykonywałam makijaż. Użyłam tego linera. Masakra. Kreski nie robi się wcale łatwiej, a to ze względu na końcówkę tego linera. Jest strasznie twarda... Wręcz drapała mnie po powiece. Na ręce rysować kreski było super, na delikatnej skórze powieki było to okropne doświadczenie. Narysowałam nim co prawda całkiem przyzwoitą kreskę, ale nie było to tak łatwe i przyjemne jak przy użyciu linera w żelu czy zwykłego z pędzelkiem, tym bardziej, że ja nie mam raczej problemu z rysowaniem przyzwoitych kresek linerem.


Podkreślam, że nie jest to recenzja żadnego z kosmetyków, a jedynie moje pierwsze wrażenie. Zadowolona jestem bardzo z perfum i kremu. Najmniej cieszy mnie twardy eye liner.

Hakuro H51 - czyli mój niezbędnik

Post o tym pędzelku miał pojawić się jeszcze w listopadzie, ale ten czas tak szybko płynie w natłoku obowiązków. Nie zdążyliśmy się obejrzeć, a już mamy grudzień, zanim się zorientujemy bedziemy witać Nowy Rok! :) Ja póki co z początkiem grudnia nastrajam się na święta :)
Przejdźmy do tematu, a mianowicie do mojego ukochanego, ulubionego, umęczonego prawie codziennym używaniem pędzelka - Hakuro H51.


Ja pędzelki dostałam od Ukochanego na urodzinki :) oczywiście nakierowałam go delikatnie jakie warto byłoby kupić :) I taki prezent przydaje się mi już cały czas od kilku miesięcy. Nakładałam podkład gąbeczką... jak dla mnie zupełna porażka, zdecydowanie wolałam robić to palcami, ale od kiedy mam ten pędzelek to używam go prawie codziennie o ile nie codziennie... Nawet jeśli nałożę podkład palcami i go rozetrę to i tak teraz czuję się o wiele pewniej jeśli przyklepie go jeszcze pędzelkiem. Mam pewność, że nie mam widocznych suchych skórek i że podkład nie pozostawił smug na mojej buzi.


Możemy dokładnie wklepać nim podkład. ponieważ jego włosie jest ścięte na prosto - typowy flat top. Niczym fryzury żołnierzy :p Podkład nałożony tym pędzelkiem prezentuje się wspaniale, wygląda naturalnie, zakrywa co ma zakryć. W 100% pełni swoje obowiązki.


Jedyny malutki mankament to to, że literki się odrobinę starły, ale nie wymagajmy cudów - przecież pędzelki bardzo często się myje, więc to, że co nieco się zmyło jest zupełnie normalne. W końcu i tak nie zmienia to faktu, że dla mnie to najlepsze czym mogę nałożyć podkład. Rączka jest gruba i bardzo wygodna w trzymaniu. Nie ma opcji żeby pędzelek wypadł z dłoni.


Włosie syntetyczne, czarne z białymi końcówkami, które dla mnie są super praktyczne. Pomaga to ocenić czy pędzelek jest czysty, co nie znaczy, że wystarczy dbać aby końcówki były białe, a nie myśleć o tym co rozwija się w głębi między czarnymi włosami pędzla. Pranie tego pędzelka nie sprawia mi większego problemu :) Mimo ciągłego mycia pędzelek nie zmienił właściwości.


Włosia jest bardzo dużo, pędzelek jest bardzo gęsty i zbity. Dzięki temu jest sztywny i możemy podkład PRZYKLEPYWAĆ, a nie ROZKLEPYWAĆ :) Oprócz tego tak gęsty pędzelek nie chłonie, aż tak dużo podkładu jak ten z rzadszych włosów.


Podsumowując:
+ wytrzymały - ciągłe używanie i pranie , a on nadal cudownie działa,
+ podkład przyklepany tym pędzelkiem zdecydowanie lepiej wygląda - brak podkreślonych skórek, wyrównany koloryt cery, naturalny efekt,
+ gęste włosie - dzięki czemu nie marnujemy zbyt dużo podkładu i włosie jest sztywne,
+ solidny wygląd pędzla,
+ włosie syntetyczne,
+ wygodnie trzyma się go w dłoni, a co za tym idzie łatwo się nim pracuje.

Wad nie zauważyłam! Jest to mój must have w makijażu codziennym o wieczorowym już nie mówiąc. Po prostu już nie umiem niczym innym nakładać podkładu - tylko tym pędzlem. Nigdzie się bez niego nie ruszam. A Wy? Czym nakładacie podkład? Wolicie to robić palcami, gąbką czy może też macie swój ulubiony pędzel do tego celu? :)

Ocena:

Maybelline Affinimat - w trakcie poszukiwań podkładu najlepszego

Ile ja podkładów w swoim życiu sprawdziłam, ile ja na swojej półce mam podkładów otworzonych, a nie wykończonych... wiem tylko ja, a właściwie nie wiem, bo było ich tyle, że aż nie chce mi się liczyć. Nadal podkłady dokupuję i wciąż w nie inwestuje... Bo swojego "jedynego" nadal nie znalazłam. Oto recenzja nowości od Maybelline, która u mnie okazała się zupełną klapą...


Opakowanie to tubka 30 ml z miękkiego plastiku. Szata graficzna jak widać na powyższym zdjęciu. Fajne jest to okienko przez które widać kolor podkładu. Mój kolor to 02 light porcelain. Bardzo jasny odcień - fajnie, że Maybelline nie zapomnieli o bladziochach czyli m.in, o mnie :)


Konsystencja jest lekka, rzadka. Na zdjęciu powyżej widzicie, że wręcz leje się po dłoni. Zawsze nakładam podkład najpierw na dłoń, a z niej aplikuję podkład na twarz palcami, lub pędzelkiem, a kiedy zajmuję się pracą na mojej buzi podkład z dłoni mi skapuje, wręcz spływa.


Przechodząc już do tego jak podkład się sprawuje... Nie jestem zadowolona z tego. O ile początkowo nie jest, aż tak tragicznie, bo podkład ma średnie krycie. Co nieco przykrywa, ale moja problematyczna cera wymaga czegoś więcej. Daje niezbyt naturalny efekt. Widać, że coś na tą buzię jest nałożone. Głównym zadaniem tego podkładu jest matowienie, ale tego nie robi... Ja mam cerę mieszaną w kierunku tłustej, chociaż odwodnioną. Ja twarz ciągle nawilżam i dbam o to, żeby powróciła do normy, więc ona nie przetłuszcza się jakoś strasznie. A mimo to nie znalazłam na mojej buzi matu, który obiecuje ten podkład. Na zdjęciu widzicie moją obecnie najgorzej wyglądającą część twarzy. Niedoskonołości prześwitują, chociaż ujednolicił kolor mojej cery. Nie jestem zachwycona jego kryciem.


Początkowy efekt średni, ale to co dzieje się potem... to jakaś masakra. Podkład trzyma się średnio... Chociaż z dobrym pudrem daje radę kilka godzin, ale w tym przypadku chyba wolałabym żeby zupełnie się starł... Po kilku godzinach na twarzy dzieję się coś strasznego. Podkład nie wygląda ciekawie. Robi się na twarzy ciacho, wygląda jakby twarz była przykryta pyłem, no mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi, a jeśli nie - to zazdroszczę, że nie miałyście tej "przyjemności" mieć na twarzy ciasta... Jak wspominałam nie mam problemu z przetłuszczaniem buzi, bo ją nawilżam, inne podkłady nie robią mi tego co ten, a mianowicie moja twarz zaczęła się bardzo przetłuszczać pod tym podkładem, strefa T baaardzo się świeciła.

Skład i bierzemy się za podsumowanie:


+ w miarę dobrze trzyma się na twarzy,
+ nie zapycha

- średnio kryje,
- wygląda sztucznie na twarzy,
- po jakimś czasie robi ciasto na twarzy,
- sprawia, że moja cera bardzo się przetłuszcza,
- nie matowi - w przeciwieństwie do tego co obiecuje producent,

Podsumowując - podkład ten swoje funkcje pełni albo średnio, albo beznadziejnie... Nie szukam podkładu na pograniczu "może być" a "do kitu" a ten właśnie taki jest. Ja szukam lepszego podkładu, a ten otrzymuje ocenę:



PROMOCJA ROSSMANN -40% na kolorówkę - moje zakupy

Hej,
Wczoraj udałam się do Rossmanna na zakupy. W końcu chyba mało która blogerka nie skorzystała lub nie skorzysta z promocji :) Post miał pojawić się wczoraj, ale ze względu na pewne nie miłe okoliczności musiałam to przełożyć, ale już mam zdjęcia i szybciutko piszę dla Was post :) Muszę się przyznać, że nie czułam się wczoraj zbyt dobrze, ale jak miałabym opuścić taką okazję? Coś przeciwbólowego i jak najszybciej do Rossmanna, bo przecież z każdą chwilą produktów na półkach ubywa. :)


Dodam jeszcze, że ciężko było się dopchać do szaf kosmetycznych, bo kobiety po prostu wpadły w szał zakupowy! Żeby dopchać się do kosmetyków trzeba było dosłownie stać w kolejce ;p no szaleństwo! :) Zakupy zakończone sukcesem a oto moje "łupy": 

1. Rimmel Wake me up - Podkład rozświetlający. Kupiłam przez polecenia na youtube. Wiele dziewczyn go sobie chwali, pomyślałam, że przy okazji takiej promocji warto spróbować. Nawet jeśli się rozczaruję to będę się pocieszać że nie dałam za niego ponad 40 zł :) 


Opakowanie szklane, 30 ml buteleczka o fajnym kształcie. Na plus oczywiście pompeczką, którą tak lubię :) Poza tym podkład zawiera SPF 15.


2. Maybelline Affinitone - korektor, także skusiłam się na niego z powodu pozytywnych recenzji. Co prawda miałam podkład z serii Affinitone i był średni, Affinimat zupełnie nie trafił w moje gusta, więc podchodziłam do tego korektora jak pies do jeża, ale spróbuję. Może się nie zawiodę. Poza tym ma taki aplikator, za którym ja nie przepadam jeśli chodzi o korektory - taka gąbeczka jak w przypadku większości błyszczyków. Podobno jest to tańszy zamiennik ukochanego przeze mnie L'oreal touch magique, nie sądzę żeby mnie tak zachwycił, ale miło by było pozytywnie się zaskoczyć.


3. L'oreal Caresse - szminka do ust, moja ukochana, cudowna szmineczka znowu wróciła na półkę.. :) Miałam ją już wcześniej. Intensywnie używałam w wakacje. Idealna na wieczorne wyjścia, po prostu moje ulubione szminkowe wspomnienie z wakacji. Niestety zagubiła się gdzieś. Pochłonęła ją otchłań mojej torebki, albo nie wiem co się z nią stało. Dlatego kupiłam kolejną, tym razem w kolorze fuksjowego różu,  na zdjęciu wygląda bardzo blado w porównaniu do tego jaki jest w rzeczywistości. Na ustach daje mocniejszy efekt. Myślę, że pojawi się o niej oddzielny post. 


4. Maybelline Super Stay - 10-godzinny tint do ust, czyli super trwały błyszczyk, który działa wręcz jak farbka. Jak zrobiłam w Rossmannie swatcha na dłoni to nie mogłam go zetrzeć. Polowałam na niego od dłuższego czasu, ale 30 zł to trochę dużo za błyszczyk. Zobaczymy jak się sprawdzi. Nie oczekuję 10 godzin, ale jak 4 wytrzyma to będę bardzo zadowolona :) Aplikator jak w większości błyszczyków. Nie każdy znajdzie w ich gamie kolor dla siebie bo występują w mocnych i intensywnych odcieniach czerwieni, borda i chyba róż także się pojawia.


5. Maybelline COLORSensational - konturówka do ust w kolorze ciemnej czerwieni. Jesienią lubię akcentować usta, więc pomyślałam, że taka kredka może się przydać. 


6. Wibo eye liner - kolejne moje opakowanie, jedyny, niezastąpiony. Za tę cenę jest świetny. Chciałam co prawda kupić liner z Maybelline, żelowy, ale nie było go absolutnie nigdzie! Wykupiony co do ostatniego pudełeczka, te 2 linery są moimi ulubionymi. Co prawda Wibo tańszy, ale na większe wyjścia wolę zrobić kreskę żelowym eye linerem. W Rossmannie w moim mieście zostały już tylko fioletowe linery Maybelline, a mój chłopak przeszedł 3 Rossmanny u siebie i też nie mógł znaleźć. Może innym razem się uda. Mam tańszy co nie znaczy że gorszy z Wibo :) 


7. Rimmel 60 seconds - Lakier do paznokci kolorze ciemno granatowym. Ciekawa jestem czy rzeczywiście wysycha w przeciągu minuty... :) Chyba zrobię mu test. Szybkoschnący lakier to dla mnie wybawienie. 



Pokazałam Wam już całe moje zakupy. Uważam je za udane. Biorę się za testowanie. A Wy? Byłyście już w którejś drogerii robiącej super promocje? :) Kupiłyście coś ciekawego? Jeśli jeszcze nie byłyście na zakupach to polecam się pospieszyć.. Produkty znikają z półek w zaskakującym tempie :)