Maybelline Affinimat - w trakcie poszukiwań podkładu najlepszego

Ile ja podkładów w swoim życiu sprawdziłam, ile ja na swojej półce mam podkładów otworzonych, a nie wykończonych... wiem tylko ja, a właściwie nie wiem, bo było ich tyle, że aż nie chce mi się liczyć. Nadal podkłady dokupuję i wciąż w nie inwestuje... Bo swojego "jedynego" nadal nie znalazłam. Oto recenzja nowości od Maybelline, która u mnie okazała się zupełną klapą...


Opakowanie to tubka 30 ml z miękkiego plastiku. Szata graficzna jak widać na powyższym zdjęciu. Fajne jest to okienko przez które widać kolor podkładu. Mój kolor to 02 light porcelain. Bardzo jasny odcień - fajnie, że Maybelline nie zapomnieli o bladziochach czyli m.in, o mnie :)


Konsystencja jest lekka, rzadka. Na zdjęciu powyżej widzicie, że wręcz leje się po dłoni. Zawsze nakładam podkład najpierw na dłoń, a z niej aplikuję podkład na twarz palcami, lub pędzelkiem, a kiedy zajmuję się pracą na mojej buzi podkład z dłoni mi skapuje, wręcz spływa.


Przechodząc już do tego jak podkład się sprawuje... Nie jestem zadowolona z tego. O ile początkowo nie jest, aż tak tragicznie, bo podkład ma średnie krycie. Co nieco przykrywa, ale moja problematyczna cera wymaga czegoś więcej. Daje niezbyt naturalny efekt. Widać, że coś na tą buzię jest nałożone. Głównym zadaniem tego podkładu jest matowienie, ale tego nie robi... Ja mam cerę mieszaną w kierunku tłustej, chociaż odwodnioną. Ja twarz ciągle nawilżam i dbam o to, żeby powróciła do normy, więc ona nie przetłuszcza się jakoś strasznie. A mimo to nie znalazłam na mojej buzi matu, który obiecuje ten podkład. Na zdjęciu widzicie moją obecnie najgorzej wyglądającą część twarzy. Niedoskonołości prześwitują, chociaż ujednolicił kolor mojej cery. Nie jestem zachwycona jego kryciem.


Początkowy efekt średni, ale to co dzieje się potem... to jakaś masakra. Podkład trzyma się średnio... Chociaż z dobrym pudrem daje radę kilka godzin, ale w tym przypadku chyba wolałabym żeby zupełnie się starł... Po kilku godzinach na twarzy dzieję się coś strasznego. Podkład nie wygląda ciekawie. Robi się na twarzy ciacho, wygląda jakby twarz była przykryta pyłem, no mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi, a jeśli nie - to zazdroszczę, że nie miałyście tej "przyjemności" mieć na twarzy ciasta... Jak wspominałam nie mam problemu z przetłuszczaniem buzi, bo ją nawilżam, inne podkłady nie robią mi tego co ten, a mianowicie moja twarz zaczęła się bardzo przetłuszczać pod tym podkładem, strefa T baaardzo się świeciła.

Skład i bierzemy się za podsumowanie:


+ w miarę dobrze trzyma się na twarzy,
+ nie zapycha

- średnio kryje,
- wygląda sztucznie na twarzy,
- po jakimś czasie robi ciasto na twarzy,
- sprawia, że moja cera bardzo się przetłuszcza,
- nie matowi - w przeciwieństwie do tego co obiecuje producent,

Podsumowując - podkład ten swoje funkcje pełni albo średnio, albo beznadziejnie... Nie szukam podkładu na pograniczu "może być" a "do kitu" a ten właśnie taki jest. Ja szukam lepszego podkładu, a ten otrzymuje ocenę:



PROMOCJA ROSSMANN -40% na kolorówkę - moje zakupy

Hej,
Wczoraj udałam się do Rossmanna na zakupy. W końcu chyba mało która blogerka nie skorzystała lub nie skorzysta z promocji :) Post miał pojawić się wczoraj, ale ze względu na pewne nie miłe okoliczności musiałam to przełożyć, ale już mam zdjęcia i szybciutko piszę dla Was post :) Muszę się przyznać, że nie czułam się wczoraj zbyt dobrze, ale jak miałabym opuścić taką okazję? Coś przeciwbólowego i jak najszybciej do Rossmanna, bo przecież z każdą chwilą produktów na półkach ubywa. :)


Dodam jeszcze, że ciężko było się dopchać do szaf kosmetycznych, bo kobiety po prostu wpadły w szał zakupowy! Żeby dopchać się do kosmetyków trzeba było dosłownie stać w kolejce ;p no szaleństwo! :) Zakupy zakończone sukcesem a oto moje "łupy": 

1. Rimmel Wake me up - Podkład rozświetlający. Kupiłam przez polecenia na youtube. Wiele dziewczyn go sobie chwali, pomyślałam, że przy okazji takiej promocji warto spróbować. Nawet jeśli się rozczaruję to będę się pocieszać że nie dałam za niego ponad 40 zł :) 


Opakowanie szklane, 30 ml buteleczka o fajnym kształcie. Na plus oczywiście pompeczką, którą tak lubię :) Poza tym podkład zawiera SPF 15.


2. Maybelline Affinitone - korektor, także skusiłam się na niego z powodu pozytywnych recenzji. Co prawda miałam podkład z serii Affinitone i był średni, Affinimat zupełnie nie trafił w moje gusta, więc podchodziłam do tego korektora jak pies do jeża, ale spróbuję. Może się nie zawiodę. Poza tym ma taki aplikator, za którym ja nie przepadam jeśli chodzi o korektory - taka gąbeczka jak w przypadku większości błyszczyków. Podobno jest to tańszy zamiennik ukochanego przeze mnie L'oreal touch magique, nie sądzę żeby mnie tak zachwycił, ale miło by było pozytywnie się zaskoczyć.


3. L'oreal Caresse - szminka do ust, moja ukochana, cudowna szmineczka znowu wróciła na półkę.. :) Miałam ją już wcześniej. Intensywnie używałam w wakacje. Idealna na wieczorne wyjścia, po prostu moje ulubione szminkowe wspomnienie z wakacji. Niestety zagubiła się gdzieś. Pochłonęła ją otchłań mojej torebki, albo nie wiem co się z nią stało. Dlatego kupiłam kolejną, tym razem w kolorze fuksjowego różu,  na zdjęciu wygląda bardzo blado w porównaniu do tego jaki jest w rzeczywistości. Na ustach daje mocniejszy efekt. Myślę, że pojawi się o niej oddzielny post. 


4. Maybelline Super Stay - 10-godzinny tint do ust, czyli super trwały błyszczyk, który działa wręcz jak farbka. Jak zrobiłam w Rossmannie swatcha na dłoni to nie mogłam go zetrzeć. Polowałam na niego od dłuższego czasu, ale 30 zł to trochę dużo za błyszczyk. Zobaczymy jak się sprawdzi. Nie oczekuję 10 godzin, ale jak 4 wytrzyma to będę bardzo zadowolona :) Aplikator jak w większości błyszczyków. Nie każdy znajdzie w ich gamie kolor dla siebie bo występują w mocnych i intensywnych odcieniach czerwieni, borda i chyba róż także się pojawia.


5. Maybelline COLORSensational - konturówka do ust w kolorze ciemnej czerwieni. Jesienią lubię akcentować usta, więc pomyślałam, że taka kredka może się przydać. 


6. Wibo eye liner - kolejne moje opakowanie, jedyny, niezastąpiony. Za tę cenę jest świetny. Chciałam co prawda kupić liner z Maybelline, żelowy, ale nie było go absolutnie nigdzie! Wykupiony co do ostatniego pudełeczka, te 2 linery są moimi ulubionymi. Co prawda Wibo tańszy, ale na większe wyjścia wolę zrobić kreskę żelowym eye linerem. W Rossmannie w moim mieście zostały już tylko fioletowe linery Maybelline, a mój chłopak przeszedł 3 Rossmanny u siebie i też nie mógł znaleźć. Może innym razem się uda. Mam tańszy co nie znaczy że gorszy z Wibo :) 


7. Rimmel 60 seconds - Lakier do paznokci kolorze ciemno granatowym. Ciekawa jestem czy rzeczywiście wysycha w przeciągu minuty... :) Chyba zrobię mu test. Szybkoschnący lakier to dla mnie wybawienie. 



Pokazałam Wam już całe moje zakupy. Uważam je za udane. Biorę się za testowanie. A Wy? Byłyście już w którejś drogerii robiącej super promocje? :) Kupiłyście coś ciekawego? Jeśli jeszcze nie byłyście na zakupach to polecam się pospieszyć.. Produkty znikają z półek w zaskakującym tempie :)

L'oreal ColorAppeal Trio Pro - cienie do powiek

Weekend, weekend i po weekendzie... Ostatnio moje weekendy mijają w przerażającym tempie. Czasem chciałoby się zatrzymać czas, ale niestety tego nie da się zrobić. Czas mija, zmieniamy się, nasze ciało staje się inne. Podobno jedynie nasze oczy wciąż są takie same, dlatego im poświęcam ten post. Warto by je jakoś podkreślić. Do tego właśnie stworzone zostały te cienie które właśnie dzisiaj pokażę. Cienie L'oreal z tej serii mają z tyłu napisane do jakiego koloru oczu zostały stworzone. Mam 3 opakowania tych cieni. Oto ich recenzja.


Powyżej możecie zobaczyć 2 z moich cieni. Są one potrójne i jak widzicie zużycie brązowej paletki jest już dość spore, niebiesko-białej trochę mniejsze, ale dlatego, że tych cieni używałam tylko latem i są to odważniejsze kolory, brązy to po prostu klasyk.


Jak widać opakowania są troszkę "zużyte", ale to dlatego, że letnią porą dużo czasu spędzały w
podróżnej kosmetyczce. Poza tym chyba większość z Was wie jak opakowania kosmetyków łatwo się ścierają i rysują. Przyznać muszę, że mam tych cieni 3 paletki i ok 4 róże z tej serii, gdzie róże są w identycznych opakowaniach i wszystkie niszczą się baaardzo szybko. Zarówno róże jak i jeden z tych cieni nie ma wieczka. Plastikowe zawiasy po prostu się łamią. Ja szybko rzeczy niszczę, dlatego opakowania dla mnie powinny być solidne tutaj niestety takich nie ma....


Po podniesieniu wieczka widzimy kolejną plastikową część gdzie umiejscowiony jest aplikator, który jest dla mnie... śmieszny. Wygięty w dziwny kształt, ten wacik bardzo łatwo zsunąć, bo spadł mi przy pierwszej próbie mycia. Ja nakładam cienie pędzelkiem Maestro, więc w sumie i tak ten dziwny aplikator jest mi do niczego nie potrzebny. Zastanawiam się tylko czy ktoś się nim maluje? I jak to właściwie robi? W jaki sposób wygina rękę, żeby nałożyć tym dziwnym aplikatorem cień...

Cienie bez bazy osypują się i ich kolor jest dość mdły, zbierają się w załamaniu powieki. Ja jednak nakładam zawsze na powiekę bazę, aby te cienie do czegoś  "przykleić" wtedy trzymają się bardzo bardzo długo i nie zbierają się w załamaniu, kolor jest podbity. Jako bazy używam najzwyczajniejszego na świecie korektora w sztyfcie.

1. 400 Chocolate Addiction - stworzona podobno dla ciemnych oczu :) Ma drobinki, które fajnie się mienią. Można zrobić tymi kolorami fajny makijaż dzienny jak i wieczorowy, bo można nią stopniować intensywność kolorów.


Wykonywałam mój makijaż oka w całości tylko tą paletką i było ok, zarówno z linerem jak i bez niego. Na poniższym zdjęciu możecie zobaczyć różnicę w cieniach nałożonych na "gołą" skórę (po prawej) i na korektor (po lewej). Moim zdaniem te po lewej są o wiele bardziej napigmentowane.



2. 413 Blue Fever - ten kolor też ma podkreślać kolor ciemnej tęczówki, ale to zależy tylko od koloru cienia, wystarczy wiedzieć jakie kolory podkreślają dany kolor oka, ta paletka jest w niebieskich odcieniach i ma zielone drobinki. Zdecydowanie ładnie takie kolory podkreślają kolor ciemnych tęczówek, nada się do piwnych, brązowych jak i bardzo ciemnych kolorów. Myślę, że przy zielonych oczach będzie wyglądało nie mniej zjawiskowo :)


Najjaśniejszego cienia często używam do rozjaśnienia kącików nawet jeśli całość makijażu wykonałam innymi cieniami. Jak poprzednio po prawej bez bazy po lewej z bazą. Zachwyca mnie ten kolor na samej górze... Może na zdjęciu nie widać tego tak dobrze, ale musicie mi wierzyć, że bez bazy jest to delikatny niebieski kolor wpadający w zieleń. Po nałożeniu na bazę staję się takim kolorem, który kojarzy mi się z syrenim ogonem... Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi :) Zachwycający! :)

3. 411 Stay Blue - Dla piwnych oczu. Kolorki ciemne, odcienie niebieskiego. Używam ich zdecydowanie na wieczór, chociaż zdarzało mi się także i na dzień. Niestety w przypadku tej paletki opakowanie uległo zupełnemu zniszczeniu w kosmetyczce i tam też wtedy się poobdrapywały o inne kosmetyki. Na szczęście nadają się jeszcze do użytku.


W przypadku tych cieni jako że są dość ciemne i mają mocne kolory - nadają się idealnie na wieczór - możemy je nakładać na dwojaki sposób. Pierwszy klasyczny na bazę i wtedy wyglądają tak (po prawej bez bazy po lewej z):


Drugi sposób to dla wzmocnienia ich koloru, przyciemnienia i aby był intensywny nakładamy je na czarną kredkę, którą nakładamy na powiekę i rozcieramy. Do niej cienie fajnie się przyklejają i dobrze trzymają. Zobaczcie jakie cudowne intensywne kolory otrzymujemy:


Podsumowując: Wiem, że nie każdy jest zwolennikiem niebieskich kolorów na powiece. Ja jednak nie mam makijażowych oporów - szczególnie wieczorami :) Gwarantuję, że w tak szerokiej gamie kolorów cieni jaką prezentuje Nam L'oreal każda kobieta znajdzie coś dla siebie. Nie zrażajcie się jeśli nie lubicie niebieskich kolorów bo dostępne są złota, beże, róże nawet borda. Warto zwrócić na nie uwagę, bo niektóre kolory mogą niekoniecznie fajnie wyglądać w opakowaniu, a na oczach wręcz czarować. Polecam też tym którzy lubią eksperymentować z kolorami :)

+ duża gama kolorystyczna,
+ fajnie zachowują się z bazą: nie zbierają w załamaniu, kolor jest intensywniejszy,
+ lekko się je nakłada, fajnie blenduje,
+ 3 cienie w jednej niewielkiej paletce - dobre do podróżnej kosmetyczki,
+ nie osypują się (wiadomo, czasem się zdarza, ale głównie wtedy jeśli nie użyjemy bazy),
+ nie potrzeba im drogiej bazy, żeby wydobyć to co najlepsze - wystarczy korektor w sztyfcie.

- cena,
- słabe opakowanie,
- dla niektórych minusem może być też aplikator, ja i tak używam pędzelka, więc mi nie jest potrzebny i nie zwracam na niego uwagi,
- bez bazy są bardzo słabe.

Jednym słowem - bez bazy uznałabym je za bubel, ale jako, że ja nie wyobrażam sobie nakładać cieni na "gołą" powiekę są dla mnie świetne. Żałuję tylko, że cena kosmetyków L'oreal w Polsce jest tak wygórowana.

Ocena:


Maseczka nawilżająca tołpa hydrativ

Dzisiaj zapraszam na recenzję maseczki, którą polecam szczególnie osobom z odwodnioną i podrażnioną cerą.



 Przy moich zabiegach antytrądzikowych moja buzia potrzebuje więcej opieki i dużo nawilżenia. Jest podrażniona, jakby rozogniona. Maseczka z firmy tołpa (link do całej paczki od tolpa tutaj) pomaga mi w moich problemach dość skutecznie. Podwójna saszetka 2 x 6 ml Prezentuje się w ten sposób:


Jak widać jest hypoalergiczna. W składzie pojawiają się fajne nazwy jak, np: Shea Butter czy Jojoba. Moja cera jest z tego bardzo zadowolona. Na drugim miejscu pojawia się gliceryna, która wiąże wodę w naskórku, czyli po prostu ją tam zatrzymuje. Dla tych, którzy znają się na tym lepiej - cały skład:


Na opakowaniu również wskazówki i informacje od producenta:


Jeszcze kilka informacji, sposób użycia (jak widać maseczkę trzymamy na buzi 10-15 minut):


Ok rozrywamy saszetkę. Na zdjęciu maseczka może wydawać się biała, ale możecie mi wierzyć, że ma delikatnie szarawy kolor. Wyczuwalny zapach, ale mi on zupełnie nie przeszkadza. Nie jest dla mnie ani przyjemny, ani odpychający. Konsystencja jest bardzo fajna, kremowa. Łatwo nakłada ją się na twarz - nie spływa.


Po nałożeniu pierwsze wrażenie może być, że troszkę podrażnia, ale nic z tych rzeczy. Szczypanie czy pieczenie - jeśli już wystąpi to jest delikatne i do zniesienia, poza tym odczuwalne tylko przez pierwsza minutę w miejscach gdzie nasz naskórek jest uszkodzony. Nie ma się czego bać. 


Maseczkę spokojnie możemy nałożyć na skórę wokół oczu. Po zmyciu możemy poczuć, że skóra jest delikatna, gładka, a nawilżenie nie polega tylko na natłuszczeniu cery z wierzchu, ale czuć je od wewnątrz skóry. Jest napięta i sprężysta, ale nie ściągnięta. Wszelkie zaczerwienienia i podrażnienia znikają. Po kilku godzinach od zmycia maski miałam wrażenie, że cera jest wręcz ujednolicona.


Podsumowując:
+ jest delikatna
+ mocno nawilża,
+ usuwa podrażnienia 
+ łatwa w aplikacji
+ możemy znaleźć w niej fajne składniki

- 6 ml to jednak trochę mało niestety. Producent poleca nakładać ją również na szyję i dekolt 2 mm warstwa. Ja przykrywam twarz i fragment szyi jedynie. Produktu mogłoby być troszkę więcej.

Ocena: 


Misslyn - klej do sztucznych rzęs i kępek

Hej! :) Nie pisałam chyba tydzień. Po prostu zupełny brak czasu nie pozwala mi na to. Która z Was zajmuje się sama domem to myślę, że zrozumie. W końcu pomiędzy obowiązkami potrzeba też odpoczynku. Udało mi się znaleźć chwilę, więc oto nowy post.
Lubię czasem na wesele lub jakąś większą imprezę zaszaleć i dodać mojemu spojrzeniu "mocy" :p. Używam wtedy kępek rzęs, ponieważ dają naturalny efekt i same możemy ustalić jak dużo rzęs chcemy sobie dodać. Potrzebne są do tego właśnie kępki, ale co równie ważne odpowiedni klej. Żadna z Nas chyba nie chciałaby, żeby rzęsy wylądowały w zupie, np na weselu - a to historia oparta na prawdziwych zdarzeniach, których osobiście byłam świadkiem :p
Do rzeczy - Missyln to klej który kupiłam zupełnie przypadkiem. Szukałam niezawodnego Duo, ale w moim mieście trudno znaleźć cokolwiek... W ostatniej już drogerii Pani pokazała mi dwa kleje. Jeden taki na prawdę słaby. Nie różnił się niczym od tego, który dołączony był do opakowania kępek. Drugi natomiast zamknięty w czarnym kartoniku i kosztował 33 zł. Cena dość wysoka, bo Duo kosztuje ok 20 zł.


W kartoniku jest maleńka tubeczka o pojemności 5 ml. Wygląd - prosty, czarno-biały design. Nic specjalnego, według mnie - mniej znaczy lepiej, więc na plus.


Po odkręceniu widzimy aplikator. Fajny - bo ma mała dziurkę i produkt nie wypływa z tubki w zbyt dużych ilościach.


Ja zawsze aplikuje sobie kropelkę kleju na dłoń i czekam chwilkę, żeby odrobinę zgęstniał. Początkowo jest bardzo płynny i od razu może nie przykleić rzęsy do powieki. Gęstszy jest bardziej lepki i lepiej jest pozostawić kępkę, aby nie odpadła. Konsystencja i kolor kleju przypomina mleczko do demakijażu. :)


A teraz: jak zachowuje się z biegiem czasu? Klej zastyga na bezbarwną "gumę". Nie wolno dawać go zbyt dużo bo zostawi nieestetyczną odstającą kropelkę kleju. Dotyczy to nie tylko tego, ale każdego innego kleju również. Przy perfekcyjnym makijażu taka kropka kleju na powiece nie wygląda fajnie nawet jeśli jest przeźroczysta :p Ale jeśli damy odpowiednią ilość - jest on zupełnie niewidoczny. Dobrze trzyma sztuczne rzęsy - całą noc, nic absolutnie mi nie odpadło i nie przemieszczało się w ciągu tych nocy kiedy go używałam. Na imprezach, weselach dużo chodzę (po jedzenie oczywiście :p) i sporo tańczę. Skakanie, bieganie - nic mu nie straszne. Rzęsy odklejają się dopiero wtedy kiedy złapię za nie i pociągnę. Odrywają się zupełnie bezboleśnie. Kępki odchodzą razem z klejem - czyli nie pozostaje on na powiece, nie musimy sie go pozbywać oddzielnie. Klej jest delikatny dla oczu. Nie ma mowy o jakimkolwiek podrażnieniu.

Jeśli ktoś trafiłby na niego i nie wiedział czy się zdecydować to ja jak najbardziej polecam. Szkoda tylko, że jest tak drogi. Duo jest tańszy, a jego działanie równie dobre, dlatego niestety nie mogę dać mu kompletu punkto-szpileczek :)

Ocena:




Lirene - skoncentrowane serum wygładzająco - nawilżające

Przeżyłam dzisiaj bardzo intensywny dzień. Właściwie jestem tak zmęczona, że dziwie się samej sobie, że jeszcze daję radę pisać tego posta. Przychodzę do Was z recenzją serum z Lirene.


Opakowanie - klasyczna tubka z miękkiego plastiku o pojemności 20 ml. Niewielka ilość produktu, ale starcza na długo. Jest wydajny, bo wystarczy zaledwie odrobina, aby pokryć całą twarz. 
Działanie - na opakowaniu napisane jest, że serum można stosować na dzień i na noc. Ja używam kremów na co dzień, ale kiedy miałam wieczorne wyjście i robiłam mocniejszy makijaż, zależało mi, aby moja cera była gładka i makijaż trzymał się dłużej to używałam serum jako bazy. Niestety nie zagwarantuje on, że makijaż będzie trzymał się dłużej niż zwykle, ale wygładzi na pewno. Skóra po nim jest gładka i wszelkie grudki czy kaszka zostanie wygładzona do poziomu cery. Oczywiście nie sprawi, że większe wypryski w magiczny sposób znikną jak za dotknięciem magicznej różdżki, ale zaskórniki zostaną zminimalizowane, a pory niewidoczne. Naturalnie, że następnego dnia wszystko wróci do normy w końcu to nie lekarstwo :) Ale jako takie SOS na wyjście spisuję się rewelacyjnie.



Ma jedną zasadniczą i najważniejszą wadę, która sprawia, że nie kupię go nigdy więcej. Potwornie zapycha moja problematyczną cerę. Może jeśli komuś skóra nie płata figli - tak jak mi - to to serum bardzo przypadnie do gustu. Moja cera niestety po zastosowaniu go tworzy podskórne wypryski. Powtórnie go nie kupię. Baaa! nigdy więcej go nie zastosuje, bo boję się konsekwencji. Nie zauważyłam jakiegoś spektakularnego efektu nawilżenia na buzi. Napina ją, wygładza - ok, ale nie nawilża.


Konsystencja nie jest gęsta, ale też nie rzadka. Jest zbita, ale bardzo łatwo rozprowadzić serum na buzi. Kolor jest biały, mleczny, ale po rozprowadzeniu zupełnie znika. Nie bieli, nie zostawia smug. Pod tym względem zasługuje na 5+ :) Zapach także przyjemny, to znaczy mi nie przeszkadza jest taki "kosmetyczny" jakby typowy dla Lirene.

Na poniższym zdjęciu prezentuje jak wygląda po zaaplikowaniu, i jak znika kiedy zaczynamy go rozcierać. Oczywiście na zdjęciu niżej serum nie jest dobrze roztarte, ale taki był mój zamysł, aby pokazać jak kolor z białego przechodzi w przeźroczysty. Kiedy wetrzemy go w skórę całkowicie to jest zupełnie niewidoczny na buzi. Wchłania się ekspresowo.


 Wszystko jest idealnie, gdyby nie to co dzieje się z moją buzią dzień lub dwa po jego zastosowaniu. Nie nadaje się dla tych, których cera łatwo się zapycha. Dlatego odbieram mu 5 pkt. Prawie ideał - prawie robi wielką różnicę.


Maybelline New York COLORAMA - recenzja lakierów do panokci

Niedawno jeszcze narzekałam, że kończy się lato i musimy pożegnać się z szortami, bluzkami na ramiączkach i sandałkami, ale z każdą chwilą cieszę się coraz bardziej z jesieni i nadchodzącej zimy. Uwielbiam wieczory z kubkiem gorącej herbaty przy zapachu czekoladowo - wiśniowej świeczki, która właśnie pali się na mojej komodzie. Przejdźmy do lakierów :)

Maybelline COLORAMA to lakiery, które myślę, że spora część z Was już je miała okazję przetestować. Ja bardzo lubię te lakiery. Często można dostać je w fajnej promocji, np w Rossmannie. Ja swój różowy i miętowy kupiłam w wakacje na promocji 2 za 13 zł czy jakoś tak :) Dosyć mocno męczyłam je tego lata. Co prawda JAK DLA MNIE takie kolory zarezerwowane są stricte na lato, ale mój mężczyzna zrobił mi taką małą przyjemność i zakupił mi jeszcze jeden w kolorze czerwonym, który już nadaje się na jesionno-zimowy okres. Mały gest a jak cieszy - tym bardziej taką maniaczkę lakierów jak ja. Lakiery są dostępne w pięknej gamie kolorystycznej. Każdy znajdzie coś dla siebie - tak sądzę. Poniżej moje lakiery z ich numerkami.


Utrzymują się na paznokciach bardzo długo. Oczywiście z bazą i top coatem trzymają się najlepiej. Potrafią wytrzymać nawet tydzień na moich paznokciach co nie udaje się większości z moich lakierów. Nie odpryskuje, ewentualnie już po jakimś czasie końcówki mogą zacząć się ścierać Są dość mocno kryjące wystarcza jedna, czasem 2 warstwy w zależności od koloru. Ja czerwonego zawsze daje dwie, aby ujednolicić kolor, ale robię tak z każdym czerwonym lakierem.
Na paznokciach prezentują się tak:


Uwielbiam ten miętowy lakier. Idealny na lato, orzeźwiający, świeży kolor pasował do większości moich letnich stylizacji.


Róż w tym odcieniu idealnie zgrywał się z moja opaloną skórą. Szczególnie podobał mi się na stopach. Podkreślał opaleniznę i cudownie wpasowywał się w pastelowe klimaty moich letnich outfitów :p 


Piękna klasyczna czerwień. Elegancka, pasująca każdej z nas i do wszystkiego. Po prostu niezbędny i niezawodny kolor. Kiedy nie mogę się zdecydować jakim lakierem pomalować paznokcie zawsze wybieram czerwony. :)

Przyznam, że nie posiadam lakierów Essie, ale planuję je kupić. Nie jest to łatwe, ponieważ mieszkam w mieście w którym nie ma żadnej drogerii w której sprzedają te lakiery... A kiedy jestem na zakupach w większym mieście to zazwyczaj nie ma żadnej promocji, a według mnie nie sztuką jest kupić lakier za 30 zł i cieszyć się z tego. Lubię szukać promocji. Może kiedyś znajdę fajną okazję na internecie i je zamówie. Na razie jednak się wstrzymam, bo po uporządkowaniu kosmetyków okazało się, że lakierów mam zbyt dużo.
A Wy? Próbowałyście lakierów z Maybelline? Spisały się u Was? Ja jestem zadowolona moja ocena to: